Zygmunt Miłoszewski „Ziarno prawdy”
Po raz pierwszy z postacią Teodora Szackiego miałam przyjemność się 'spotkać' pod koniec zeszłego roku czytając „Uwikłanie”. Bardzo mi się podobał ten kryminał. Aż chciałoby się powiedzieć 'swego nie znacie, cudze chwalicie', bo nie zdawałam sobie sprawy, że jest gdzieś tam w Polsce tak dobry autor kryminałów. Brawo Panie Miłoszewski. Po takim dobrym początku po prostu musiałam się skusić na drugą część przygód prokuratora Szackiego. Więc co tym razem przygotował dla nas autor?
W tej odsłonie przenosimy się do Sandomierza, gdzie wywiało prokuratora po rozwodzie. I tak mimo, że w kontaktach z innymi wydaje się, że nie stracił nic ze swojego rezonu, wewnętrznie trochę się rozciapciał. Bo wydaje się, że samotne życie kawalera z odzysku, zero poważnego związku, tylko jakieś małe tête-à-tête z chętną i młodą sandomierzanką nie jest tym co Teodor miał w zamyśle. I tak raz na jakiś czas słyszymy jego wewnętrzne monologi, gdzie rozprawia nad swoim losem. A do tego i w życiu służbowym wieje nudą. Ale wszystko, jak wiadomo, do czasu. Oto pewnego poranka zostają znalezione zwłoki jednej z mieszkanek Sandomierza, która bynajmniej nie straciła życia w wyniku samobójstwa. Od tego momentu pan prokurator ma pełne ręce roboty, aby w końcu postawić winnego do odpowiedzialności.
Nie zdawałam sobie sprawy, że Sandomierz posiada tak duże powiązania z historią żydowską. Temat, który nadal jest bardzo delikatny. Więc czapki z głów dla autora, za to, że nie bał się tego wątku poruszyć. Tutaj, w ramach tej tematyki, bardzo podobała mi się postać rabina Maciejewskiego, którego odwiedza nasz główny bohater. Prezentuje dla mnie bardzo zdroworozsądkowe podejście, ale sami przeczytajcie i oceńcie.
Generalnie cała 'intryga' bardzo mi się podobała, do końca zachodziłam w głowę, kto jest mordercą. I wiem, że pan prokurator Szacki, jeśli ktoś postawił by go przede mną, realnego, z krwi i kości, pewnie doprowadził by mnie do szewskiej pasji w czasie krótszym niż pięć minut; jednak jako postać na kartach książki w jakiś pokrętny sposób wzbudza moją sympatię. Podoba mi się też ten męski wydźwięk „Ziarna...”, miejscami dosadny język, ale tak doskonale pasujący do całego klimatu lektury. No i ten sarkazm, to chyba jest to za co autora uwielbiam. Pan Miłoszewski zdaje się być bacznym obserwatorem dnia codziennego i pięknie potrafi to przekuć na odpowiednią dozę szyderstwa.
Już nie mogę doczekać się kolejnej części przygód Teodora Szackiego. Mam nadzieję, że nie dane nam będzie za długo czekać.
Książkę przeczytałam w ramach 'nadrabiania' majowej Trójki e-pik - kryminał
polskiego autora (mężczyzny)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz