poniedziałek, 4 lutego 2013

Nigdy nie mów nigdy...

Jakiś czas temu Ślubny (wtedy jeszcze niedoszły) napomknął do mnie „może powinniśmy się rozejrzeć za jakimś czytnikiem dla Ciebie?” Dokładnie nie pamiętam mojej odpowiedzi ale było to coś pomiędzy „nigdy w życiu”, „nie dla mnie te nowinki” a „nic nie zastąpi zapachu i dotyku książki”. Pewnie powinnam wspomnieć, że rzecz się działa na lotnisku w Dublinie, kiedy starałam się upchnąć do bagażu podręcznego trzy średniej grubości książki, które w owym czasie czytałam i bez których nie mogłam się obyć na urlopie. Po moim zeszłorocznym wyjeździe na szkolenie w październiku, sugestia Ślubnego wróciła do mnie jak bumerang, kiedy książka ‘do poduchy’ zajmowała więcej mojego bagażu niż ciuchy i przybory na 3 dni szkolenia...
To dopiero 3 miesiące od czasu zakupu mojego Kindelka, a już nie wyobrażam sobie mojego czytelniczego życia bez niego. Czytanie nigdy nie było prostsze. Zwłaszcza jeśli chodzi o literaturę polską. Zawsze kiedy chciałam poczytać w ojczystym języku albo musiałam znaleźć księgarnie wysyłkową, która miałaby w miarę przyzwoite stawki zagranicznej wysyłki, albo grzecznie prosić Mamę o zabranie książek ze sobą kiedy będzie nas odwiedzać. Z Kindelkiem ten problem zniknął. Wrzucasz do koszyka w sklepie, płacisz i w przeciągu 10 minut możesz już czytać nową lekturę. Fakt, że obecnie większość nowości nie jest dostępna na czytnik, ale nie od razu Kraków zbudowano. Trzeba się cieszyć z tego co mamy!
Kolejnym plusem czytnika jest miejsce. Jedyne miejsce jakie e-booki zajmują to miejsce na dysku lub/i  czytniku. Nie oznacza to, że jestem przeciwniczką regałów z książkami w domu. Absolutnie. Książki w domu muszą być. Ale biorąc pod uwagę ile tak naprawdę książek przeczytanych w ciągu roku chcemy zachować sobie, bo fajnie byłoby kiedyś tam do nich wrócić... Wolę najpierw przeczytać a potem, jeśli książka jest tego warta – zakupić odpowiednik w druku.
Tak na marginesie – nie wiem czy tylko ja tu w Irlandii mam ten problem – kiedy robiliśmy porządki w naszych książkach, chcieliśmy oddać część z nich do tutejszej biblioteki. Jakie było moje zdziwienie kiedy biblioteka bardzo ładnie nam podziękowała, ale nie byli zainteresowani naszą ofertą. W Polsce wszelkie książki w dobrym stanie, były zawsze mile widziane, prawie, że z pocałowaniem ręki. Czy to teraz też się w Polsce zmieniło?
Wracając do tematu przewodniego – czytnik i miejsce. Uwielbiam w Kindelku to, że nie ograniczam się do zabrania tyko jednej książki ze sobą gdziekolwiek mnie rzuci w ciągu dnia. W tym momencie mam zawsze ze sobą ok 30+ książek. Wyobrażacie noszenie ze sobą codziennie takiego księgozbioru w druku? Jaka to wygoda na urlopie, kiedy kończysz jedną lekturę i już na podorędziu masz parę innych z których możesz wybrać następną.
Pytanie do czytnikofilów – czy też zauważyliście, że wszelkie „ceg ly” czyta się Wam dużo szybciej w formie czytnikowej? U mnie było to zwłaszcza odczuwalne podczas lektury książek George’a Martin’a. A może tylko mi się zdaje?
Żeby było jasne – pomimo wszystkich plusów Kindelka, nadal czytam książki w formie papierowej. Nadal uwielbiam zapach nowej książki, i szelest przewracanych stron (chociaż pewnie i to już niedługo zostanie zaoferowane w czytnikach). I cały czas najlepszym sklepem, w którym mogę zniknąć na całe godziny jest księgarnia.
Cóż poradzić? Jestem po prostu uzależnionym molem książkowym.


P.S. Zdaję sobie sprawę, że kogoś może razić, że nazwałam swój czytnik Kindelkiem, ale mój czytnik, moje reguły nazewnictwa! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz